Jak dogadać się w Kolumbii
Wszyscy napotkani po drodze turyści żalą nam się, że każdy miejscowy przechodzi na angielski, kiedy słyszą, że hiszpański nie jest ich językiem. My, jakimś cudem, spotykamy się z zupełnie inną reakcją.
Pierwszego dnia w Ameryce Południowej mamy niemały problem z dogadaniem się w hostelu. Co prawda dwie z nas mówiąc trochę po hiszpańsku, ale rzeczywistość okazuje się jakby trudniejsza. My nie rozumiemy ich hiszpańskiego – a oni naszego angielskiego. Nadrabiają za to uśmiechem i zapewniają nas, że to, że nie mogą znaleźć klucza do naszego pokoju wcale nie jest problemem. (Pierwszej nocy zastawiamy drzwi krzesłem a plecaki przypinamy kłódkami do łóżka. Ale szybko przyzwyczajamy się do tej sytuacji. Drzwi do hostelu mają ze trzy zasuwy, a o każdej porze dnia i nocy wszystkiego pilnuje pani, której lepiej nie podpaść.)
O ludziach Bogoty – dlaczego należy wystrzegać się panów w garniturach
W Bogocie życie toczy się powoli. Nasz hostel znajduje się w dzielnicy historycznej i kiedy tylko wychodzimy na ulicę, widzimy mnóstwo ludzi. Blisko jest plac na którym spotyka się okoliczna młodzież – siedzą na ławkach, murkach, chodniku, wszędzie gdzie się da. Przechodząc obok jednej z grupki, wyraźnie czujemy zapach marihuany, ale mamy wrażenie, jakby nikt się tym nie przejmował.
Od właścicielki hostelu (która mówi po angielsku, a którą poznajemy dopiero drugiego dnia) dowiadujemy się które dzielnice Bogoty są względnie bezpieczne, gdzie lepiej być ostrożnym, a którymi ulicami wcale nie chodzić. Mówi nam też o panach w garniturach – oni są najbardziej niebezpieczni. Niby tacy eleganccy, ale trzeba na nich uważać, bo tylko takich udają. Jeśli mamy spytać się o drogę, już lepiej podejść do żebraka niż do takiego pana.
Panów w garniturach jest rzeczywiście dużo. Siedzą na ławkach i czytają gazety, chodzą samotnie, czasami w grupach. Jedni wyglądają jakby ich strój dopiero został zakupiony, ale są też tacy, którzy musieli wyciągnąć go z szafy po latach nieużywania.
Stolica wypełniona policjantami
Jeden z dni naszego pobytu w Bogocie to 1 maja. Jak się okazuje, Kolumbijczycy urządzają z tej okazji protest. Wszystkie muzea są wtedy zamknięte, a w mieście roi się od policjantów i żołnierzy, ubranych w różnokolorowe mundury, z tarczami i bronią. Trochę dlatego, że nie mamy co robić, a trochę, ponieważ przecież musimy zrobić zdjęcia, wybieramy się do samego centrum tego wydarzenia. Protest właśnie się zaczyna, otoczeni przez ścianę policjantów stoją ludzie w kolorowych koszulkach. Są wśród nich dzieci z balonami i dorośli trzymający transparenty z napisami „chcemy lepszych warunków życia.” Więc właściwie… walczą o to samo, co wszędzie. Masa ludzi powoli rusza główna ulicą i ciągnie się jakby w nieskończoność. Wydaje nam się, że cała ludność Bogoty się tu zebrała.
Stoimy między policjantami i zmieniamy obiektyw w aparacie, żeby móc w lepszy sposób uchwycić to, co się tam dzieje. Największe wrażenie robi na nas sposób w jaki tego pilnują. Podchodzimy do grupy policjantów, stojących równo wzdłuż krawężnika i pytamy po hiszpańsku „możemy zrobić zdjęcie?”. Jeden z nich kiwa z uśmiechem głową, a potem, kiedy się przed nimi ustawiamy (bo przecież chcemy mieć fotografię z nimi a nie tylko ich), zaczyna coś mówić. Dalej się uśmiecha, ale powtarza „no, no”. W końcu okazuje się, że samych możemy ich fotografować, ale robić sobie z nimi zdjęć już nie.
Okrążamy główny plac Plaza de Armas, gdzie ma odbyć się finał protestu i robimy zdjęcia prawie każdemu napotkanemu na drodze policjantowi czy żołnierzowi. Wszyscy się zgadzają – niektórzy, kiedy mają obiektyw przed samym nosem, ładnie się uśmiechają, a inni jakby udawali, że go nie widzą.
Kiedy wreszcie możemy się dostać na Plaza de Armas, jedynymi pozostałościami po niedawnej demonstracji są ważne budynki ogrodzone i osłonięte siatką. Na innych widać rozpryśniętą farbę kulek od paintballa, a na chodniku jest mnóstwo napisów. Jest niemal zupełnie pusto – nawet wszędobylskich gołębi jest jakby mniej, a placem chodzą smutni sprzedawcy lodów ze swoimi wózkami – cały czas dzwonią dzwoneczkiem, ale i tak nikt do nich nie podchodzi. Spokój ten co chwila zakłócają przemaszerowujące kolumny policjantów wracających ze służby.
Tam, gdzie zbiera się całe życie Bogoty
Niedługo potem znajdujemy się na głównej ulicy – tam teraz toczy się całe życie. Tutaj sprzedawcy lodów nie wyglądają już tak smutno. Towarzyszą im wózki z arbuzami, różnymi napojami i przekąskami. Na wózku inwalidzkim siedzi pan, chyba były żołnierz, a dwóch mężczyzn ciągnie cały swój dobytek na dużym wozie – ciekawe czy sami wiedzą, gdzie idą.
Na ulicy organizowane są zabawy ze świnkami morskimi. Polegają na tym, że ustawione na ulicy są jakby domki, a parę kroków dalej siedzi grupa świnek, przytulonych do siebie i trzęsących się ze strachu. Zgromadzeni dookoła ludzie obstawiają do którego domku wbiegnie świnka, kładąc na nim monetę. Wygrany zgarnia wszystko. Widowiska cieszą się ogromną popularnością, idąc dalej co chwila je widzimy i przy każdym gromadzi się tak samo dużo osób. Jest to jeden z niewielu przypadków w Kolumbii, gdzie zwierzęta są w ten sposób wykorzystywane.
Tłumy ludzi idą w jedną i drugą stronę. Niektórzy zatrzymują się przy atrakcjach, inni wchodzą do sklepów, albo po prostu stoją w grupkach i rozmawiają. Tutaj już nie ma ani jednego policjanta – zauważamy to po dłuższym czasie. Trochę przestraszone tą sytuacja oddalamy się od zgiełku i wracamy do hostelu innymi, pustymi ulicami.
Podziwiając miasto z góry i pierwsze spotkanie z pieczonymi bananami
Innego dnia wybieramy się na wzgórze Monseratte, które położone jest na wysokości 3200 m.n.p.m. i można z niego podziwiać całe miasto. Wjeżdżamy tam kiedy słońce już zachodzi i mamy pecha, bo niemalże cały widok przysłaniają chmury. Musimy czekać do wieczora, żeby zobaczyć piękny, rozświetlony widok.
Mieści się tam klasztor benedyktynów z obrazem Czarnej Madonny, gdzie ludzie przybywają aby podziękować za różne cuda, które wydarzyły się w ich życiu. Wybudowana jest tam kapliczka, którą w całości wypełniono dziękczynnymi tablicami. Na tyłach klasztoru jest targ – jeden z takich typowo turystycznych. To w tym miejscu po raz pierwszy próbujemy pieczonych bananów – w środku mają ser i słodki dżem. Ich smak niespecjalnie mnie zachęca do kolejnej degustacji, ale panowie, którzy nas obsługują są niezwykle mili – uczą nas hiszpańskiego, poprawiając błędy, kiedy próbujemy złożyć zdania i śpiewają piosenki lecące z radia. Robimy sobie z nimi zdjęcia, a na koniec dostajemy po lizaku.
Bogota, jako początek naszej dłuższej wyprawy, zapowiada nam, że napotkamy pełno przygód. Widać tu ogromną różnicę pomiędzy zamieszkującymi ją ludźmi – tymi śpiącymi na ulicy, a zajmującymi luksusowe apartamentowce w równie luksusowej dzielnicy. Ameryka Południowa niewątpliwie nie jest najbezpieczniejszymi miejscem, ale nie trzeba się bać na każdym kroku – bo ludzie są niezwykle przyjaźni – wystarczy być rozsądnym i nie przyjmować pomocy od każdego.
Wycieczka do Kolumbii
A jeśli ty też chcesz wybrać się do Kolumbii, zobaczyć jej kolorowe oblicze, a poza tym odwiedzić też dżunglę, to zapraszamy! Pilotem jest jeden z fotografów, Zofia Nowaczyk, autorka wszystkich powyższych pięknych zdjęć. Po szczegóły wycieczek, cenę oraz terminy zapraszamy Zofii:
Zofia Nowaczyk
tel. +48 602 415 180
e-mail: zofia.n@hotmail.com