Pierwsza wycieczka do dżungli
Pierwszy raz do dżungli idziemy na samym początku naszego pobytu. Chociaż jest gorąco, muszę założyć długie spodnie i koszulę z długim rękawem. Wybieram też jedne z wielu dostępnych tu kaloszy, które sięgają mi prawie do kolan. I tak, jeszcze z kapeluszem na głowie i plecakiem, w którym mam głównie wodę, mogę wyruszać. Mamy swojego osobistego przewodnika – Caju. Jest stąd, dżunglę więc zna jak własną kieszeń i wyrusza do niej ubrany w krótkie spodenki i kalosze, w ręku trzymając maczetę, a na ramionach plecak z, jak się potem okazuje, piciem i ciastkami przeznaczonym dla nas.
Dziarskim krokiem wchodzę do dżungli, chociaż już czuję, jak pot spływa mi po czole. Spomiędzy drewnianych chatek wchodzimy między drzewa i natychmiast otaczają nas dźwięki, które są o wiele bardziej intensywne. Oglądam wszystkie te rośliny dookoła mnie, przyglądam się idącym po ziemi mrówkom, pająkom spacerującym po liściach. Caju mówi tylko po hiszpańsku, ale bez problemu rozumiem, kiedy mówi nam, że mamy czegoś nie dotykać. Mija może poł godziny, a ja już czuję się wyczerpana, ale popychana ciekawością zobaczenia tego wyjątkowego miejsca, udaje mi się iść dalej.
Idziemy przez niecałe dwie godziny, a nasz przewodnik opowiada nam o każdym napotkanym na drodze owadzie czy ciekawej roślinie. Naszym dzisiejszym celem jest „piscina natural”, czyli naturalne baseny w samym środku dżungli, gdzie z ulgą rozbieramy się do kostiumów i wskakujemy do wody.
Spotkanie z naturą, czyli wyprawa do Laguny Jaguarów
Miejsce do którego docieramy, i gdzie zamierzamy zostać dłużej, zwane jest z portugalskiego Laguną Jaguarów, co sprawia, że trochę obawiamy się tego, co tam znajdziemy. Przybijamy łodzią do brzegu, przedzierając się przez czubki drzew, które, kiedy poziom rzeki jest niższy, stoją na suchym lądzie.
Kawałek brzegu, porośnięty drzewami, nasi przewodnicy szybko przekształcają w miejsce w którym da się rozwiesić hamaki i nie bać się, że w wysokiej roślinności pająki wejdą nawet do kalosza. Kiedy chcemy iść do „łazienki”, nie wygląda już to tak łatwo. Jak okiem sięgnąć wszystko porasta dżungla. Victor, wolontariusz mówiący po hiszpańsku i angielsku, prowadzi nas, odgarniając liście. Potem, a szczególnie kiedy robi się ciemno, chodzimy w parach, wypatrując patrzących się na nas oczu i obawiając się koników polnych wielkości dłoni, które wydają się nas wcale nie bać.
W nocy, w środku amazońskiej dżungli jest wyjątkowo ciemno, ewentualne światło księżyca zasłaniają tutaj gęsto rosnące drzewa. Ciężko nam siedzieć na brzegu, nawet nie chcemy wiedzieć co tam chodzi, dlatego cały wieczór spędzamy na łodzi, rozmawiając z naszymi przewodnikami o tym ile mają żon i dzieci, pijąc caipirinhę i wpatrując się w ciemność. Dowiaduję się jak powinnam zareagować, gdybym spotkała lamparta i mam wielką nadzieję, że nie będę musiała z tej wiedzy skorzystać.
Spanie w hamaku jest niewątpliwie ciekawym przeżyciem i wcale nie tak bardzo niewygodnym jakby się mogło wydawać. Dla zewnętrznego obserwatora miejsce spania wygląda jak dziwna konstrukcja. W samym jej środku wisi hamak, otoczony przez kokon z moskitiery, a u góry ma daszek z foli. Będąc w środku, udaje mi się ułożyć w prostej pozycji (a nie takiej przypominającej banana), mogę nawet zwinąć się w kulkę. Doskonale słyszę wszystkie odgłosy, chrapanie moich towarzyszy, pluski w pobliskiej rzece i wszechobecne cykanie owadów. Kiedy żaden człowiek nie kręci się na zewnątrz, czuję się wyjątkowo odsłonięta i zastanawiam się, jak to możliwe, że żadne dzikie zwierzę nie zakłóca mi snu. Potem dowiaduję się, że przy naszych hamakach chodziły kajmany, cieszę się wtedy, że nie miałam potrzeby wyjścia na zewnątrz.
Z samego rana wyruszamy do dżungli. Tym razem przyodzianie kaloszy i ubrania z długimi rękawami nie wydaje się aż takie straszne, chociaż dzisiaj zaplanowana wycieczka ma trwać dłużej niż ta pierwszego dnia. Natykamy się na wielki pas wyciętych drzew, który wygląda tutaj tak nienaturalnie. Wszystko z powodu biegnących przewodów. Kto spodziewałby się takich rzeczy w samym środku dżungli? W tym miejscu słońce praży niemiłosiernie i chcę jak najszybciej znaleźć się z powrotem w cieniu.
Idąc niewydeptaną ścieżką, co chwila zatrzymujemy się i nasłuchujemy. Czasem widzimy na ziemi ślady, a często tuż przed nami jakiś ptak podrywa się do lotu, co niemalże przyprawia mnie o zawał serca. Idzie z nami dwóch przewodników – jeden z przodu, a drugi z tyłu i ten drugi czasem się oddala w poszukiwaniu nie wiadomo czego. Potem raczą nas historią o Kurupirze (jesteśmy bardzo dumne, że udaje nam się ją zrozumieć po hiszpańsku). Jest to Matka Dżungli, która nie jest właściwie ani dobra, ani zła. Może przybrać postać każdego człowieka, a poznać ją można tylko po tym, że ma stopy skierowane palcami do tyłu. Chociaż nie wierzę w taki historie, przechodzi mnie dreszcz i patrzę na nogi wszystkich, na co nasi przewodnicy wybuchają śmiechem. Kurupira, kiedy zamieni się w człowieka, przez jakiś czas może udawać, że nim jest, ale potem nagle odchodzi w las. Wyobrażam sobie, że tak się dzieje i naprawdę czuję magię dżungli.
Dżungla może wydawać się monotonna – wciąż zieleń, zieleń i zieleń, dla nieznającej się osoby, takiej jak ja, większość roślin wygląda podobnie. Dlatego zachwycają mnie czasem pojawiające się kolorowe kwiaty, które wyglądają, jakby tam nie pasowały.
Gorące wody Javari
W większość miejsc docieramy łódką, która ma daszek zrobiony z liści palmy i napędzana jest motorkiem na benzynę. Zawsze mamy ze sobą parę butelek benzyny, bo ta czasem kończy się na samym środku rzeki. Mniej więcej w połowie naszego pobytu dowiadujemy się, że łódź ma stałego mieszkańca – tarantulę wielkości niecałej dłoni. Indianie z tej informacji nic sobie nie robią, chociaż kiedy się pytamy, stwierdzają, że tak, jest ona trująca i ogólnie niebezpieczna. Tarantula pływa więc z nami, chowając się w szparze między kolejnymi warstwami liści i czasem tylko wyglądając, żeby zobaczyć co się dzieje. Właściwie, jest całkiem bezproblemowym towarzyszem.
Któregoś razu, kiedy wracamy ze zwiedzania zakątku dżungli, jedna z nas rzuca pytaniem „czy możemy popływać w rzece?” Caju się zgadza, wcześniej tylko upewniając się, że potrafimy pływać. Wskakuję więc w ubraniu do wody, podczas gdy nasza łódź dryfuje z prądem. Jest to niezwykle orzeźwiające uczucie, chociaż przechodzi mi przez głowę myśl, czy nadal pływają tu te wszystkie kajmany i piranie, które nawet same łowiłyśmy. Ale podobno tu są tylko różowe delfiny. Jest tak gorąco, że wierzę w to zapewnienie i raz za razem znajduję się w rzece, skaczące na główkę albo na bombę i jest to cudowne, nieporównywalne z jakimkolwiek skokiem do basenu.
Podziwiając dżunglę z góry
Wyjątkową atrakcją jest wdrapanie się na 40 metrowe drzewo, z którego rozciąga się piękny widok na pobliską dżunglę. Nikt mnie tam nie wciąga. Muszę zrobić to sama, używając siły swoich nóg. Wspinanie się wcale nie jest tak skomplikowane, chociaż posuwam się do góry w żółwim tempie, uprząż wpija się w ciało, a kask grzeje mi głowę. Najbardziej podoba mi się zjechanie na linie z jednego drzewa na drugie, kiedy czuję jakbym leciała. To wszystko dzieje się wysoko nad ziemią w promieniach słońca zachodzącego nad dżunglą.
Wycieczka do dżungli
A jeśli ty też chcesz wybrać się do dżungli to zapraszamy! Pilotem jest jeden z fotografów, Zofia Nowaczyk, autorka wszystkich powyższych pięknych zdjęć. Po szczegóły wycieczek, cenę oraz terminy zapraszamy Zofii:
Zofia Nowaczyk
tel. +48 602 415 180
e-mail: zofia.n@hotmail.com